Nie, żebym sobie nie wiadomo co obiecywała przed seansem, ale jednak docierały do mnie pochlebne opnie, więc pomyślałam, że a nuż tym razem udała się polskiemu kinu trudna sztuka zrobienia angażującego widowiska historycznego. No nie.
Akcja dzieje się na Kaszubach, na przestrzeni 45 lat, a zaczyna w roku 1900 sceną porodu - rodzi się tytułowy kamerdyner, który - teoretycznie - miał być też, jak rozumiem, głównym bohaterem filmu. Praktycznie natomiast głównego bohatera nie ma albo jest nim kaszubska społeczność na zakrętach historii. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby twórcy wiedzieli dokładnie, co i jak chcą nakręcić, a wygląda na to, że mieli jedynie jakieś mgliste pojęcie.
"Epickość", o jakiej czytam w recenzjach, polegała tu chyba na wrzuceniu do scenariusza wszystkiego, co przyjdzie na myśl, zupełnie bez troski o spójność opowieści. Film ciągnie się przez dwie i pół godziny, w czasie których jesteśmy świadkami posklejanych często na chybił trafił scen lub takich, które kompletnie donikąd nie prowadzą i nie układają się w żadną sensowną całość z resztą historii. Wątek romansowy jest nieangażujący emocjonalnie i nieprzekonujący poznawczo (Mati i Marita wychowują się razem jak brat i siostra, a potem nagle rodzi się z tego miłość zgoła nie bratersko-siostrzana), zwroty akcji są kiepsko umotywowane fabularnie, a bohaterowie, poza kilkoma wyjątkami, kompletnie płascy psychologicznie. Autentycznie bolą też niektóry sceny - sztywne, sztuczne, nieudolne wręcz (jak na przykład kuriozalna scena, gdy pijany Kurt próbuje się zastrzelić na bankiecie).
I w ogóle prowadzenie aktorów to koszmar. Ci, którzy są klasą samą dla siebie - Gajos, Simlat, Woronowicz - radzą sobie nieźle (na ile w ogóle można oczywiście nieźle sobie radzić w kiepskim filmie). Natomiast reszta to żenada, której dnem dna jest Sebastian Fabijański jako tytułowy kamerdyner. Myślę, że kloc drewna zagrałby lepiej, choćby dlatego, że nie musiałby się odzywać. Jedna z najgorszych ról w polskim kinie, jakie widziałam kiedykolwiek. Niewiele lepsza jest partnerująca mu Marianna Zydek jako Marita czy Marcel Sabat jako Kurt.
Czy jest tu w ogóle coś dobrego? Zdjęcia, plenery. Oraz może ostatnie 20 minut, gdy film wreszcie nabiera jakichś fabularnych ram, zdaje się do czegoś zmierzać. Ale to raczej zasługa samej historii Polski i Kaszub, bo całość kończy się w roku 1945, gdy portretowany świat zawala się z hukiem dla wszystkich ocalałych bohaterów, a wszak granice, końce i początki są zawsze intrygujące.
Źródło: https://www.facebook.com/Słowa-i-obrazy-1991025304472366/
Zdjęcia do filmu realizowano przez trzy lata a scenariusz był pisany przez wiele osób. To informacje z konferencji prasowej po seansie filmu w Gdyni. Zgadzam się z Twoim zdaniem
Odniosłam podobne wrażenie, ale ocenę wystawiłam nieco wyższa; za przepiękne plenery i historię ziemi kaszubskiej. Największe brawa należa się jednak dzwiękowcom, gdyż jest to jeden z nielicznych, polskich filmów, w którym dialogi nie były zagłuszone muzyka, dzwiękami otoczenia, dziwnymi szumami i innymi "przeszkadzajkami", tak popularnymi w naszych filmach
zgoda w 100%:) scenariusz pisany na kolanie, gra wola o pomste:) Ten Schuman grany na fortepianie byl nielicznym dobrym momentem w tym nuzacym spektaklu...nokturn Chopina zostal niestety przerwany przez idiotyczna scene nieudanego samobojstwa:(
Do "Kamerdynera" podchodziłem trzy razy. I na tym należało poprzestać. Wczoraj jednak uparłem się. Prawie trzy godziny seansu. Czy żałuję? Chyba nie. Obraz przywołał pewne "sentymenty". Nie oglądałem go z obojętnością lub znudzeniem. Dlaczego? Nie wiem. Film nie jest dobry. Może więc historia, którą próbuje opowiedzieć jest pasjonująca sama w sobie, a jedynie nieumiejętnie ją odpowiedziano!? Chyba tak. Na dodatek z pewnymi wyjątkami użyto złych narzędzi. Młody narybek aktorski to jakaś totalna porażka. Masz absolutną rację. Scenariusz rwany i kiepsko poskładany. Daje poczucie haotyczności, braku logiki następstwa wydarzeń. Bałagan. Stawia to widza w mocno niekomfortowej sytuacji uniemożliwiającej jakąkolwiek interakcję emocjonalną z fabułą i jej uczestnikami. W sumie szkoda bo mogło być bardzo fajnie. Jest przeciętnie, bardzo przeciętnie.
pełna zgoda, ogarnięcie zdjęć nie wystarczy do tego żeby film był dobry - poza zdjęciami kompletna amatorszczyzna, bardzo, bardzo słaby film
Przez grę fabijańskiego (jeśli to gą można nazwać) odnosiłem wrażenie nie film reżyserował Vega. taki "Cukier" z Pitbull Niebezpieczne kobiety.
Mam dokładnie takie samo zdanie. Zalety tego filmu to Gajos i warstwa wizualna. Sama historia miała niezwykły potencjał zmarnowany przez przerost formy nad treścią. Dykcja aktorów jest tak fatalna, że bez napisów nie da rady.
Tak w Polsce kręcą filmy, montażdo dupy jak i fabuła. Film nazwali Kamerdyner, a tytułowa rola to moze 1/5 filmu albo i mniej...
Odkąd PIS doszedł do władzy ,najważniejszym przesłaniem kręconych przez nich filmów jest tylko i wyłącznie polskość ,a cała reszta to tylko mało znaczący dodatek .
..moja pierwsza recenzja a priori... po obejrzeniu całego filmu zwracam honor ... o dziwo historia nie zafałszowana, barwnie opowiedziana, malownicza... podobają mi się i plenery i scenografia i gra aktorów, choć może końcówka mnie trochę rozczarowała kiczowatością .... niestety ,ścieżka dźwiękowa jak to w polskich filmach, nieraz nie do rozszyfrowania, chyba, że w słuchawkach.... ogólnie jestem pozytywnie zaczarowany
Jesteś bardzo delikatna w swoim poście.Moim zdaniem to bardziej tragedia :) pozdro